Posługa jednania

Katecheza wygłoszona we Wspólnocie Szekinah, 21.04.2006

 

1. Boży plan: pojednanie i zjednoczenie

 

2 Koryntian 5:18-20  (...) To, co dawne, minęło, a oto wszystko stało się nowe. Wszystko zaś to pochodzi od Boga, który pojednał nas z sobą przez Chrystusa i zlecił nam posługę jednania. Albowiem w Chrystusie Bóg jednał z sobą świat, nie poczytując ludziom ich grzechów, nam zaś przekazując słowo jednania.  Tak więc w imieniu Chrystusa spełniamy posłannictwo jakby Boga samego, który przez nas udziela napomnień. W imię Chrystusa prosimy: pojednajcie się z Bogiem.

 

Przy różnych okazjach wspominałem już, że Boży plan dla świata wymaga zbawienia człowieka, ale nie ogranicza się do samego zbawienia (w sensie uwolnienia od grzechu). Jednym z najważniejszych elementów Bożego planu dla świata jest pojednanie ludzkości ze sobą i zjednoczenie. To pojednanie rozpoczyna się od przyjęcia Bożego zbawienia w Chrystusie. Ale terminy „pojednanie” i „zjednoczenie” nie przypadkiem pochodzą od jednego źródłosłowu: „jedno”. Sensem pojednania jest przywrócenie jedności, a więc zjednoczenie tego, co było podzielone. Sensem życia chrześcijanina nie jest więc tylko uwolnienie się od grzechu, ale osiągnięcie pełnej jedności z Bogiem, które zwane jest w teologii „unio beatifica” (unia uszczęśliwiająca).

 

2. Pierwszy wymiar jedności: integralność.

 

A. Co to jest integralność

Integralność to, inaczej mówiąc: spójność moralna, dogłębna uczciwość, jedność wewnętrzna, zachowanie „jednej twarzy”. Chodzi o spójność moralną, a nie idealizm. Spójność moralna nie oznacza, że człowiek pod każdym względem jest ideałem, ale że mówi to, co myśli i w każdej sytuacji zachowuje się tak samo oraz że ma wyraźną hierarchię wartości. Małe dziecko nie jest dojrzałe moralnie, ale (zazwyczaj) jest spójne moralnie. U małego dziecka na niższych szczeblach hierarchii wartości może być wiele zamieszania i niewiadomych, ale na najwyższych znajduje się dobra relacja z rodzicami. To sprawia, że jego zachowanie może się zmieniać i podporządkowywać tej dobrej relacji: to, co się podoba rodzicom, to staje się własną normą moralną dziecka (mowa o dziecku kilkuletnim).

Jezus mówiąc o tym, że nie wejdziemy do Królestwa niebieskiego, jeśli nie staniemy się jak dzieci miał na myśli właśnie ich prostotę, spójność moralną oraz zdolność do uniżenia samego siebie. Z pewnością nie chodziło Mu o brak roztropności, ale właśnie o dziecięcą prostotę i pokorę (Por. Mt 18,3 i Mt 10,15).

Integralność pozwala na życie z „odkrytą twarzą”. Skoro mamy jedną twarz, nie musimy jej ukrywać, nie musimy nosić masek:

2Kor 5,11  Tak więc przejęci bojaźnią Pana przekonujemy ludzi, wobec Boga zaś wszystko w nas odkryte. Mam zresztą nadzieję, że i dla waszych sumień nie ma w nas nic zakrytego.

Wynika z tego, że „przekonywanie ludzi” nie wynika (lub nie powinno wynikać) z równania do siebie samego, z chęci przerabiania innych na swoją modłę, ale z bojaźni Bożej. To również bardzo ważny element integralności moralnej: nie stawiam siebie samego jako normy i ideału, ale rozumiem, że sam znajduję się gdzieś w drodze do doskonałości. Nie jestem lepszy, niż jestem i umiem się do tego przyznać. Pismo mówi w innym miejscu: „bojaźń Boża początkiem mądrości” (Ps 111) — a bojaźń Pańska oznacza słuszne uznanie Boga jako najwyższej władzy nad sobą, wzorca źródła wszelkiego dobra. Mądrość to, rzecz jasna, nie suma wiedzy encyklopedycznej, ale wiedza życiowa, umiejętność rozeznawania dobra i dokonywania dobrych wyborów moralnych.

Człowiek nie-integralny stale musi coś ukrywać. Musi pamiętać, co może i co ma powiedzieć tej, a co tamtej osobie. Musi uważać, przy kim może zachować się swobodniej, a przy kim musi się pilnować. Znaczna część jego energii życiowej poświęcana jest na odgrywanie ról. Ciągłe aktorstwo byłoby nie do zniesienia, dlatego człowiek nie-integralny podświadomie zaczyna ... integrować się z odgrywanymi przez siebie rolami. To jeszcze bardziej zwiększa wewnętrzne zakłamanie. Pojawia się problem błędnego koła.

 

Jeszcze jedna uwaga: integralność moralna nie oznacza automatycznie integracji psychicznej. Wręcz przeciwnie — zachowanie jednej twarzy wymaga często łamania się samemu z sobą, trudnych wyborów, znoszenia stresu. Integralność moralna zmusza człowieka do uczciwego stawania przed problemami, zamiast zamiatania ich pod dywan. W ten sposób na krótką metę może powodować wzrost napięcia psychicznego, ale w konsekwencji prowadzi do rozwiązania problemów i w końcu do integracji psychicznej.

 

B. Przykłady osób rozbitych wewnętrznie, nieintegralnych:

Poniższe postawy nie są jednakowo sprzeczne z integralnością. Te pierwsze są sprzeczne w sposób zasadniczy — jeśli człowiek trwa w takiej postawie, coraz bardziej oddala się od integralności, uczy się życia zbudowanego na oszustwie. Kolejne utrudniają osiągnięcie integralności, ale nie prowadzą wprost w przeciwnym kierunku.

 

3. Drugi wymiar jedności: pojednanie z Bogiem

A. Wymiar moralny

Już przy pierwszym wymiarze ujawniło się, że integralność moralna wymaga odniesienia do obiektywnego źródła moralności. Wszak to nie ja sam jestem źródłem albo wzorcem dobra. Niektórzy usiłują moralność sprowadzać do umowy społecznej. Współczesne systemy prawne zbudowane są na etyce utylitarystycznej, która odeszła od uznania obiektywnych źródeł norm moralnych. Według utylitaryzmu dobre jest to, co mi służy, co mi sprawia przyjemność. To ja sam decyduję o tym, co mi służy, bo przyjemność jest czymś subiektywnym. Zadaniem etyki i prawa jest takie ułożenie stosunków w społeczeństwie, żeby maksymalna ilość osób mogła odczuwać przyjemność, przy możliwie najniższym koszcie (lub najniższej nieprzyjemności) dla innych. Niestety, jak widzimy na własne oczy, taka próba ułożenia świata jest fikcją. Kiedy ludzie zatracają odniesienie do obiektywnych norm moralnych (nie kłam, nie kradnij, nie zabijaj — bo tak jest źle, niezależnie czy to przyjemne, czy też nie), prawo staje się tylko zewnętrznym hamulcem złego postępowania — ludzie powstrzymują się od zła, bo boją się ujawnienia, boją się kary, tzn. przykrych konsekwencji ujawnienia zła. Nie boją się zła samego w sobie. Nie rozumieją, że każde kłamstwo jest złe, niezależnie czy wyjdzie na jaw, czy też nie. Dlatego znika wewnętrzny opór przeciwko złu. Nieważne, żeby nie robić źle, ważne, żeby nie zostać złapanym. Nie jest to wypadek przy pracy, ale naturalna konsekwencja etyki utylitarystycznej. Niemożliwe jest istnienie integralności, spójności moralnej na gruncie etyki, która nie odwołuje się do obiektywnego dobra. Obiektywne dobro — to znaczy dobro, które istnieje samo w sobie, niezależnie od odczucia człowieka. W filozofii takie dobro nazywamy dobrem absolutnym — możemy uznać, że dobrem absolutnym jest przyjemność sama w sobie (czysty utylitaryzm), maksymalna suma przyjemności (utylitaryzm o nastawieniu społecznym), siła społeczeństwa (wszelkiej maści totalitaryzmy), państwo samo w sobie (np. w idealizmie Heglowskim). Każda z tych koncepcji oparta jest na jakimś a priori, tzn. z góry przyjętym założeniu. Nie da się udowodnić, że akurat przyjemność albo państwo są najwyższym dobrem — jest to założenie, które ktoś przyjmuje jako coś oczywistego dla siebie. Niestety taka absolutyzacja dóbr względnych prowadzi do katastrofy moralnej, ponieważ ani przyjemność, ani dobro społeczeństwa, ani dobro państwa nie są ostatecznym dobrem, miarą wszelkiego innego dobra. System moralny zbudowany na takim błędnym założeniu prowadzi do trwałej „schizofrenii” moralnej — człowiek robi co innego, a twierdzi co innego. Takie rozbicie obserwował już św. Augustyn, pisząc „Miasto Boże”. Z jednej strony Rzymianie mieli doskonałe (we własnym pojęciu) prawo i doskonałe zasady moralne, z drugiej zaś — nikt tego prawa nie przestrzegał, a wzniosła etyka stanowiła jedynie parawan dla realizacji niskich popędów.

Odpowiedź na pytanie: „co jest najwyższym dobrem” nie przychodzi w ramach filozofii, ale poprzez sumienie oraz poprzez Objawienie. Filozofia wskazuje jedynie kierunek, w którym należy podążać, aby odnaleźć najwyższe dobro, nie jest jednak w stanie nazwać punktu docelowego, a jeśli próbuje go nazwać, popada w taką abstrakcję, że traci jakikolwiek związek z rzeczywistością, rzec można: „buja w obłokach” (patrz filozofie oparte na platonizmie).

B. Wymiar religijny

To, czego nie mówi, lub nie chce powiedzieć filozofia (i wszelkie nauki humanistyczne), mówi nam Bóg w sumieniu oraz w swym Objawieniu:

Rz 3,23-25  wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej, a dostępują usprawiedliwienia darmo, z Jego łaski, przez odkupienie które jest w Chrystusie Jezusie.  Jego to ustanowił Bóg narzędziem przebłagania przez wiarę mocą Jego krwi.

Jesteśmy stworzeni na Boży obraz i podobieństwo. Tylko dzięki temu w ogóle jakikolwiek sens ma mówienie o dobru, o moralności. Tylko istota duchowa, tj. mająca wolną wolę, wolny wybór, może robić coś dobrze albo źle. Jesteśmy stworzeni z materii (z prochu ziemi), ale jesteśmy podobni do Boga — jesteśmy osobami, mającymi wolną wolę. Niestety poprzez grzech utraciliśmy część naszego podobieństwa do Boga. Jesteśmy nadal z natury do Niego podobni (na Jego obraz), dalej rozumiemy, że coś jest dobre lub złe, ale utraciliśmy moc czynienia dobra (Jego podobieństwo), ciążymy ku złu. Łatwo przychodzi nam chcieć tego, co dobre, mówić o tym, co dobre, wykonać zaś — trudno (por. Rz 7). Podobieństwo do Boga zawiera w sobie przebywanie w chwale Bożej, w stałej obecności Boga. Nie da się uczestniczyć w chwale Bożej w oderwaniu od Boga, od obiektywnego dobra. Gdy człowiek zdecydował się kroczyć własną drogą, samodzielnie stanowić, co jest dobre, a co złe — zerwał z Bogiem, tzn. popadł w grzech. Biblijnym wyrazem tej prawdy jest opowieść o zerwaniu owocu z drzewa poznania dobra i zła. Jedynym sposobem odzyskania chwały Bożej byłoby całkowite porzucenie przez człowieka błędnych koncepcji dobra i bezwarunkowe przyjęcie dobra od samego Boga. To jednak stało się niemożliwe — bo poprzez grzech człowiek zerwał z Bogiem i nie może o własnych siłach do Niego powrócić (gdyby mógł, to znaczyłoby, że jednak sam może realizować własne dobro, bez pomocy Boga). Tylko Bóg więc mógł przywrócić jedność, dając człowiekowi drogę powrotu. I zrobił to, stając się człowiekiem i umierając za nasze grzechy.

Poprzez śmierć i zmartwychwstanie Jezusa otwarta została całej ludzkości droga powrotu do Boga. Jest tylko jedno wymaganie: wiara. Wiara to przyjęcie Boga jako obiektywnego dobra i akceptacja Bożego sposobu realizacji dobra.

J 3,13-17  I nikt nie wstąpił do nieba, oprócz Tego, który z nieba zstąpił - Syna Człowieczego. A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony.

Sądzę, że tego fragmentu nie ma potrzeby komentować. Ta nauka jest jasna: żaden człowiek nie może sam wznieść się do nieba, to znaczy osiągnąć życia w jedności z Bogiem. Jest tylko jeden sposób pojednania z Bogiem, o którym wyraźnie mówi ten tekst.

4. Trzeci wymiar jedności: jedność w społeczeństwie

A. Jedność pomiędzy „dwoma rodzajami ludzi” — poganami a Żydami

Chrystus przyszedł także po to, aby włączyć całą ludzkość do Bożego planu zbawienia. Zbawienie rozpoczyna się od domu Izraela, ale nie ogranicza się do niego. Paweł w liście do Rzymian ubolewa nad tym, że Izrael mając tak szczególną więź z Bogiem nie przyjął Bożego zbawienia w Chrystusie (rozdziały 9-11), pokazując jednocześnie, że dzięki tej zatwardziałości Izraela dar zbawienia niejako „rozlał się” na wszystkie ludy. Niewierność Izraela okazała się błogosławiona. Skoro Jezus wyraźnie powiedział, że powróci na ziemię, zanim uczniowie „obejdą wszystkie miasta Izraela” - Mt 10,23 - (czyli wszyscy Żydzi usłyszą Dobrą Nowinę) — co by się stało, gdyby chrześcijanie nie zostali niemal natychmiast usunięci przez starszyznę żydowską z gmin żydowskich? Czy mielibyśmy szansę narodzić się my? Czy historia trwałaby 2000 lat po Chrystusie? Dzięki temu, że Żydzi nie przyjęli Mesjasza Ewangelia zdążyła być ogłoszona nie tylko wśród Narodu Wybranego, ale „po krańce ziemi”.

Efezjan 2:13-14  Ale teraz w Chrystusie Jezusie wy, którzy niegdyś byliście daleko, staliście się bliscy przez krew Chrystusa. On bowiem jest naszym pokojem. On, który obie części ludzkości uczynił jednością, bo zburzył rozdzielający je mur - wrogość.

Nie chcę teraz rozwijać tego tematu. Potrzebne byłoby wiele słów, aby pozytywnie przedstawić tajemnicę Bożego planu względem „dwóch rodzajów” ludzi, a jeszcze więcej słów — by naprawić błędne poglądy w tej kwestii. Wielu ludzi w historii Kościoła błędnie rozumiało Boży plan względem Kościoła, ludzkości i Narodu Wybranego. Pojawiały się teorie zastąpienia Narodu Wybranego Kościołem, to znaczy, że Bóg odrzucił Izraela i na jego miejsce postawił Kościół. Z tego powodu chrześcijanie systematycznie prześladowali Żydów, siłą nawracali ich na chrześcijaństwo, wypędzali ich z państw chrześcijańskich. W rzeczywistości uważna lektura listu do Rzymian, który mówi o dwóch częściach ludzkości — Żydach i poganach, ukazuje, że poganie są dziczką wszczepioną w oliwne drzewo Izraela. Stary pień nie został ścięty ani odrzucony, ale Bóg dopuścił, aby „zatwardziałość dotknęła tylko część Izraela aż do czasu, gdy wejdzie do Kościoła pełnia pogan.”

B. Jedność w Kościele

J 17,11.20-22  Już nie jestem na świecie, ale oni są jeszcze na świecie, a Ja idę do Ciebie. Ojcze Święty, zachowaj ich w Twoim imieniu, które Mi dałeś, aby tak jak My stanowili jedno. (...)  Nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał.  I także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy.

 

Po raz kolejny widzimy, że warunkiem jedności jest udział w chwale Bożej. Chwała Boża to nie jakaś tajemna energia, która mogłaby istnieć w odłączeniu od Boga. Chwała Boża to „miejsce” (w sensie duchowym), w którym przebywa Bóg. Tak więc warunkiem wszelkiej jedności, w tym jedności Kościoła jest trwanie w chwale Bożej, w bliskości Boga. Tego nie da się uzyskać przez żadne spekulacje umysłowe, przez żadną ludzką wiedzę. Nie chcę zajmować się krytyką albo wytykaniem błędów przeszłości, dlatego nie odczytam na głos swoich refleksji, które spisałem na temat podziałów w Kościele. Jedna rzecz jednak jest zbyt ważna, aby ją pominąć milczeniem: musimy pamiętać, że jedność w Kościele — zarówno jedność pomiędzy różnymi wyznaniami, jak i jedność wewnątrz Kościoła jest możliwa tylko tam, gdy cały Kościół trwa przy Bogu i razem słucha Boga. W momencie, gdy zamiast słuchać Boga razem, tu i teraz, zaczynamy doszukiwać się błędów u innych, zawsze je znajdziemy. Tymczasem Jezus ostro ostrzega nas, abyśmy tak nie czynili, a osoby, które ośmieliłyby się w ten sposób postępować nazywa ślepymi przewodnikami ślepych.

Kościół podzielił się, utracił jedność, ponieważ zamiast trwać w całości w bliskości Boga zajął się uściślaniem doktryny. Każde uściślenie doktryny powodowało kolejne podziały. Trzeba to uczciwie powiedzieć: niemal każda dysputa teologiczna zwiększała wzajemną wrogość i burzyła jedność między chrześcijanami. Było tak w każdym okresie historii — w starożytności (gdy odsądzano od wiary Orygenesa, Tertuliana — paradoksalnie jeden jest ojcem teologii wschodniej, drugi — zachodniej), w średniowieczu (nieustający spór między realistami a nominalistami), w renesansie (wzajemna pogarda i nienawiść scholastyków i humanistów), w okresie reformacji, w rozlicznych sporach pomiędzy szkołami dominikańską a franciszkańską, w XVI-wiecznych sporach o łaskę (molinizm) itd. Gdyby Chrystusowi naprawdę tak bardzo zależało na ścisłości doktrynalnej, na dokładnej teologii, czy zamiast nauczać rybaków i celników, nie wziąłby sobie za uczniów uczonych w Piśmie? Czy zamiast mówić w przypowieściach, nie napisałby Summy Teologicznej?

Niestety w ciągu wieków Jego uczniowie zamiast trwać przy Mistrzu, popadli w pychę intelektualną, nie wahając się wzajemnie wyklinać, gdy mieli odmienne poglądy. Dlaczego Jezus nie modlił się o czystość doktryny, lecz zapewniał, że Duch Święty wszystkiego nas nauczy? Dlaczego podkreślał, że będziemy czynić jeszcze większe znaki i cuda od Niego samego (J 14,12), ale jednocześnie nic nie dodamy do Jego nauki, a jedynie ją „zachowamy” (J 14,23) i że uczeń nie może wiedzieć więcej od nauczyciela (Mt 10,24; Łk 6,40)? Kontekst tej wypowiedzi jest jasny: chodzi o niebezpieczeństwo dodawania czegoś do nauki Jezusa, co prowadzi do doszukiwania się błędów i grzechów u innych. Zamiast trwać przy Nauczycielu i innych przyprowadzać do Niego, zajmujemy się osądzaniem innych. Ludzie nie są wezwani ani upoważnieni przez Jezusa do wzajemnego osądzania się, do odsądzania się od czci i wiary. U Mateusza podkreślona jest także krótkość czasu: wystarczy że przekażemy wszystkim to, co powiedział nam Jezus, a już powróci On w chwale, nie musimy wszystkich na siłę do końca przekonać, wytknąć każdego błędu. Przekazanie Ewangelii jest naprawdę naszym zadaniem powierzonym nam przez Chrystusa; precyzacja doktryny teologicznej — jest zwykłym ludzkim zajęciem, do którego bynajmniej nie zobowiązał nas Bóg. To nie znaczy, że teologia jest zabroniona, ale że teologia nie ma siły jednoczącej — Dobra Nowina zaś — owszem.

Słusznie Jan Paweł II i Benedykt XVI podkreślają, że w pracy ekumenicznej priorytetem jest modlitwa. Przez rozważania teologów nie przywrócimy jedności Kościoła. Przez modlitwę i wrócenie do Jezusa — tak. Nie chcę prowokować jakiejś wrogości do teologii lub teologów (sam jestem jednym z nich), ale ustawić teologię we właściwej relacji do Ewangelii. Apostołowie wielokrotnie przestrzegają przed spieraniem się o poglądy i mnożeniem nauczycieli (Rz 14,1; 2Tm 4,3; 2P 2,1). O nieskażoność Dobrej Nowiny koniecznie trzeba dbać (por. Ga 1,7), ale o teologię nie warto kruszyć kopii — a jeśli już, to w ramach akademickiej dyskusji, a nie w kategoriach „wierzący” i „heretyk”. Jest zasadnicza różnica pomiędzy błędami wywodzącymi się z mieszania ludzkich nauk z Ewangelią (np. gnostycyzm, arianizm) a błędami polegającymi na różnej interpretacji nauki ewangelicznej. Dlatego chrześcijanie nie powinni mieć nic wspólnego z sekciarzami, z odstępcami (czyli tymi, którzy zaprzeczają zdrowej nauce Ewangelii), ale nie powinni się wzajemnie oskarżać i dzielić z powodu każdej różnicy doktrynalnej.

 

C. Jedność pomiędzy ludźmi konkretnej społeczności

Zwróćmy uwagę, że każda koncepcja obiektywnego dobra wymaga wiary: utylitaryści wierzą, że najwyższym dobrem jest przyjemność, komuniści — że jest nim państwo komunistyczne itp. Nie da się udowodnić, że coś jest najwyższym dobrem, trzeba to przyjąć na wiarę. Nawet gdy bronię się przed przyjęciem jakiegokolwiek obiektywnego dobra (czyli przyjmuję za zasadę relatywizm moralny), w praktyce kieruję się zasadą, aby mi było jak najlepiej, czyli przyznaję, że to moja własna przyjemność jest najwyższym dobrem.

Co jest konsekwencją wiary w inne dobro poza Bogiem? Podział — jeśli bowiem ja sam jestem najwyższym dobrem dla siebie, a ty — dla ciebie, to przecież nie żyjemy w całkiem odrębnych światach, a więc musi nastąpić konflikt. Jeśli uważam, że ty masz obowiązek płacić wysokie podatki i składki ubezpieczeniowe, żebym ja mógł się lenić (i zaprzątam do tego państwo), to konflikt jest oczywisty i nieunikniony. Jeśli uważam, że należy mi się jedzenie, picie i dach nad głową, to nakładam na kogoś ciężar zapewnienia mi tego. Jeśli zaś sam ponoszę ten ciężar, to moja przyjemność nie jest już maksymalna, bo więcej kosztuje i nie mam tyle czasu, by się nią delektować. Dlaczego więc nie miałbym zrobić wszystkiego, aby mieć maksimum przyjemności? Dlaczego nie miałbym skorzystać ze wszelkich sposobów (legalnych czy nie), aby wyzyskać innych ludzi, aby zmusić ich do zapewniania mi przyjemności przy możliwie najniższym koszcie dla mnie?

Jedność wewnątrz konkretnej wspólnoty ludzkiej (np. rodzina, firma, wspólnota mieszkańców jednego domu, osiedla, wspólnota wiejska czy miejska) wymaga albo zgody na wspólną realizację pewnych celów (czyli dobra wyższego niż tylko osobista przyjemność), albo nieustannych kompromisów. Nieustanne kompromisy podbudowują frustrację — nigdy nie mogę w pełni cieszyć się tym, co chcę. Jeden chciałby parkować samochód gdziekolwiek, w poprzek chodnika, drugi nasyła na niego straż miejską. Jeden chciałby słuchać głośno muzyki, drugi ma małe dzieci, które chcą spać. Jeden chce w firmie głównie świętego spokoju i bezpiecznej pracy do emerytury, drugi chciałby rozwoju i dynamiki. Teoretycznie możliwe byłoby osiągnięcie jakiejś równowagi pomiędzy interesem wszystkich, tyle że nikt nie byłby w pełni szczęśliwy i każdy miałby poczucie, że coś jest nie tak. Nasze codzienne rozmowy są tego świadectwem — nieustannie na coś narzekamy, coś nam się nie podoba. Wynika to ze sprzeczności interesów oraz sprzecznych wizji świata. Podział w społeczeństwie jest faktem.

Czy jest coś, co mogłoby zapewnić inne funkcjonowanie społeczności podstawowych? Czy może tym czymś jest religia? Owszem, religia daje większą stabilność społecznościom podstawowym, bo zyskują one dodatkową motywację działania przekraczającego indywidualne potrzeby, a także dodatkową sankcję uzasadniającą reguły moralnego postępowania. Ale religia sama w sobie nie jest lekarstwem na niesprawiedliwość ani źródłem szczęścia na ziemi. Nawet we wspólnotach ściśle podporządkowanych regułom religijnym istnieją napięcia wewnętrzne, wzajemne animozje między ich członkami i sprzeczne dążenia (patrz Afganistan rządzony przez talibów, niektóre państwa islamskie, a także wszelkie wspólnoty o charakterze zakonnym, zarówno chrześcijańskie, jak i nie).

Dopóki żyjemy na ziemi, będziemy doświadczać sprzeczności i podziałów w społecznościach podstawowych. Jezus jednak daje nam środek do przekraczania tych podziałów. Nie jest to środek „raz na zawsze”, ale „ciągle na nowo”. Jest nim miłość na wzór samego Jezusa oraz przebaczenie. Od tego zaczyna się budowanie każdej społeczności i na tym się kończy. Wszelki idealizm, wyobrażanie sobie, że znajdę sobie społeczność ludzi takich jak ja, chcących tego samego, co ja, bardzo szybko daje w kość. Na ziemi nie da się zbudować raju. Utopie mogą być dobre jako inspiracja, przypomnienie pewnych wartości, ale w rzeczywistości nigdy nie udało się, ani nie uda się ich zrealizować.

 

D. Jedność pomiędzy wielkimi społecznościami — narodami, rasami, kulturami

Każdy naród ma swoje miejsce w Bożej ekonomii zbawienia. Każdy naród, rasa i kultura zawiera coś z całości dobra, jakie Bóg włożył w ludzkość stwarzając ją. Opowieść o wieży Babel pokazuje, jak pycha ludzka doprowadziła do Bożej ingerencji: uważna lektura tego tekstu ujawnia, że Bóg nie czuje się zagrożony przez techniczne umiejętności ludzi, ale widzi, jakie niebezpieczeństwo kryje się w umiejętnościach technicznych którym nie towarzyszy rozwój moralny! Tak więc podział na różne narody i języki ma taki sens, aby ludzie musieli się nawzajem uzupełniać, aby musieli rywalizować ze sobą, a także podejmować wysiłek wzajemnego zrozumienia — to stymuluje rozwój humanistyczny i moralny.

W przeciągu historii różnorodność narodów i kultur jest więc niezbędna, aby zrealizować Boży plan. Jednak w Chrystusie ta różnorodność zanika:

Kol 3,11  A tu już nie ma Greka ani Żyda, obrzezania ani nieobrzezania, barbarzyńcy, Scyty, niewolnika, wolnego, lecz wszystkim we wszystkich (jest) Chrystus.

Oznacza to, że w Chrystusie jednoczy się na powrót cała ludzkość. Ten, kto zachowuje jedność z Bogiem w Chrystusie, ten także z konieczności będzie trwał w jedności z każdym człowiekiem, który „jest w Chrystusie”. Uczeń Chrystusa nie może być nacjonalistą, co nie znaczy, że ma być kosmopolitą. Chodzi o pojednanie między narodami i zgodną współpracę — aż do kresu historii, kiedy całkowicie znikną narody, a nie o przedwczesną rezygnację z własnej narodowości i udawanie, że jest się „obywatelem świata”.

5. Co znaczy „posługa jednania”?

No właśnie?

Jest to pytanie do nas samych, jako do członków Kościoła. Czy możemy powiedzieć o sobie, że „ Jeśli bowiem odchodzimy od zmysłów - to ze względu na Boga, jeżeli przytomni jesteśmy - to ze względu na was. Albowiem miłość Chrystusa przynagla nas, pomnych na to, że skoro Jeden umarł za wszystkich, to wszyscy pomarli. (...) spełniamy jakby posłannictwo Boga samego, który przez nas udziela napomnień” (2Kor 5,13-14.20).

Czy przynagla nas miłość Chrystusa, czy raczej pragnienie udowodnienia swojej racji?

Czy jesteśmy gotowi postępować jak szaleńcy, byle Ewangelia była głoszona?

Czy rzeczywiście żyjemy dla Tego, który dla nas umarł i zmartwychwstał, czy raczej dla zaspokajania swoich potrzeb i dla przyjemności?

Czy może wprzęgamy się w jedno jarzmo z niewierzącymi, porównując się z nimi i dopasowując do ich stylu życia?

Czy nieustannie „wpatrujemy się w to, co niewidzialne” (2Kor 4,18), czy też nieustannie zabiegamy o pomnożenie własnych dóbr doczesnych?

Jeśli nie żyjemy wpatrując się w Chrystusa — to skąd mamy brać siłę do tego, by być spójnymi moralnie?

 

Posługę jednania każdy uczeń Chrystusa powinien na co dzień realizować w tych trzech wymiarach: